Forum www.neurwalcz.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Opowieści z Freedom

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.neurwalcz.fora.pl Strona Główna -> Neuro / NEURO edycja II 3-5 Lipiec Wałcz
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
birk
Administrator
PostWysłany: Wto 13:27, 07 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 24 Lut 2009

Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stowarzyszenie BH Wałcz

Ach Freedom, moje kochane zadupie pośród bagien Florydy. Wydarzenia, które rozegrały się w ostatnim dniu wstrząsnęły tobą w posadach. Wraz z przybyciem ludzi ze szlaku do Miami, przybył niejaki Mort – żołnierz z posterunku w nowoczesnym wspomaganym pancerzu. Któż mógł wiedzieć, że nie jest już tym, za kogo się podaje... Kto przewidziałby, że dalsze wydarzenia doprowadzą do wybuchu, który zniszczy sporą część miasteczka? Nazywam się Celine – Lucien Celine i jestem tymczasowo wybranym sędzią miasteczka. Wybuch odebrał mi cztery palce prawej ręki i oko, ale przeżyłem, aby opowiedzieć Wam te zdarzenia...
Dzień rozpoczął się leniwie i upalnie. Siedzieliśmy z rozjemcą w tawernie i obserwowaliśmy przyjezdnych. Jeden z najemników zgłosił się właśnie z jajkami aligatorów i węży zebranymi na bagnach. Parę dni temu umieściłem na tablicy miasteczka ogłoszenie, że dobrze zapłacę za jajka. Krótki gambling i facet odszedł zadowolony. Sporo kleru, wszelkiej maści zjechało do Freedom – jeden niejaki Castor z całkiem sporą świtą twardzieli i młodą akolitką. W tym momencie spokój leniwego poranka przerwał ryk silnika. Na środku miasteczka pojawił się duży wóz terenowy. Wysypało się z niego czterech ludzi. Jednym z nich był Michael Island miejscowy łowca aligatorów i tropiciel. Raz do roku Island rusza do Detroit by sprzedać skóry upolowanych aligatorów na tapicerki do aut. Island był wyraźnie wściekły. Podszedł do naszego stolika i oznajmił, że jego chata za miasteczkiem została spalona i ograbiona. Miał tam silnik do ścigacza, który obiecał Calowi Salemowi kierowcy terenówki pieszczotliwie nazywanej przez Cala – Sand Snake. Salem niezadowolony z obrotu sprawy zaczął grozić Islandowi, dał mu czas do wieczora na odzyskanie silnika, a odszkodowanie, które Island otrzymał od miasta wziął za czekanie w „tej błotnistej norze”.
Starając się załagodzić sprawę, zaprosiłem ich do stolika. Oprócz Salema był z nimi niejaki Bob i Harto – mechanik z Detroit. Usłyszałem taką historię z ust Salema:

„No witaj Stary, to było tak, ta panna jak do mnie przyszła to sama
chciała, władowała mi się do gabloty i jak mamę kocham nie miałem
pojęcia, że to kobieta Steva "Śmierci" Stevensona lidera gangu"Stalowych
Tłoków" I na dodatek wyścig się skończył za wcześnie... Wszyscy zeszli z
toru a ja nie zjechałem jeszcze do boksu... Rozumiesz chyba, co?? No, więc
tłum wali ulicą na czele Śmierć Stevenson, z boczku zaparkowany Sand
Snake a w środku my... Panienka jakoś otworzyła oko widzi co się dzieje i krzyczy: "To mój facet..." Odrywam wzrok od jej cycków patrzę na ulicę, a tam Śmierć blady cały pędzi w naszą stronę wpychając naboje do
rewolweru. Ledwo zdążyłem wysadzić pannę i odpalić gablotę... Strzały,
krzyki kule rykoszetujące po karoserii pełnym gazem przez miasto na
południe... Wypadam na przedmieścia i gnam pełnym gazem nagle zza
jakiegoś dymiącego wraku wychodzi kolo z wielkim rewolwerem i macha,
stary do dzisiaj nie wiem, czemu się zatrzymałem. Facet otwiera drzwi
ładuje się do auta i mówi, że jak go do Miami zawiozę to mi zapłaci dwa
tysiaki, nie byłem w nastroju do negocjacji, a koleś się pchał z hajsem
na pokład wiec za chwilę gnaliśmy razem z Islandem estakadą na południe. Wiem wiem opowieść jak każda inna, ale to jeszcze nie koniec zwariowanego dnia, wypadamy na międzystanową zaraz za zakrętem ma swój warsztat Harto kilka razy koleś naprawiał Sand Snake dobry fachura i spoko koleś... No wiec wypadamy zza zakrętu a tam cały warsztat płonie, a kilku leszczy na motorach stoi na podjeździe śmieją się i walą mołotowami w budynek. Jeden z nich właśnie odpala motocykl a Harto klęczy za maszyną przywiązany za szyję... Co miałem zrobić??... Gangers poszybował trafiony zderzakiem, motor zniknął pod autem, wcisnąłem hantle, sięgam po automat a Island już poza samochodem zaczął walić z gigantycznego rewolweru, jak dotknąłem asfaltu to kilku motorowców leżało martwych, a Harto patrzył w naszą stronę jakby zaskoczony?.. No i właśnie teraz tak sobie jedziemy do jakiegoś Freedom czy coś, Island jest mi winny dwa tysiaki, a Harto i tak stracił wszystko wiec pojechał z nami dobry mechanik zawsze się przyda... No tak właśnie było kolego to, co podwieźć cię w kierunku Miami, bo właśnie ruszamy dalej...”

A i uśmiałem się trochę przy tym jak Salem zjadł banana z skórą i stwierdził, że to ohydztwo i woli żarcie z puchy.
Ale czas uciekał, a zbliżało się południe i przewidywany na dziś coroczny turniej walki. Sporo napływowych ludzi było właśnie tu z tego powodu – chwała i gamble...
Miasteczko pełne było gwaru, handlarzy, szulerów itd. Jako przedstawiciel władz rozpoczęlem turniej. Było ciężko, widownia spora, żar z nieba... Po kilkunastu ciężkich walkach udało się wyłonić zwycięzcę – był nim twardziel ze świty Castora, o którym wcześniej wspominałem. Po turnieju wybrałem się na spotkanie z Sloanem, ciekawa postać:

„Jack Sloan, jeden z najlepszych zwiadowców jakich miał Posterunek. Ze względu na doskonałe wyszkolenie, hardość i świetną ocenę sytuacji w wieku zaledwie 28 lat awansowany do stopnia majora. Pech chciał, że Sloan władował się w zasadzkę maszyn w czasie wykonywania zwiadu na terenie opuszczonego miasteczka. 30 - sto osobowy oddział Sloana natrafił na wilcze doły napełnione jakąś chemiczna breją. Dwunastu żołnierzy wpadło w tą pułapkę, słysząc krzyki przerażonych żołnierzy Sloan rzucił się na pomoc wyciągając ich. Przypłacił ten akt heroizmu strasznymi oparzeniami nóg i rąk. Siedmiu zmarło niemal natychmiast a 3 po drodze do bazy. Sloan nie pozwolił się nieść dopóki nie stracił przytomności z bólu. On i dwóch jeszcze żywych żołnierzy otrzymali w bazie natychmiastową pomoc medyczną. Po 4 dniach cierpienia i bólu zmarł jeden z żołnierzy, drugi po 7 dniach. Jednak Sloan był twardy, walczył o życie z całych sił. Po 20 dniach rany zaczęły się goić. Coś jednak zaczęło się zmieniać ... Skóra na rękach i nogach Sloana robiła się twarda i sztywna, jego twarz... Stało się wiadomym, że jego ciało przechodziło mutację. Pułkownik Cramp, który nigdy nie lubił Sloana postanowił się go pozbyć pozorując samobójstwo. Sloan na lekach uśnieżających ból, przywiązany pasami do łóżka wydawał się łatwym celem. A jednak była to największa pomyłka w życiu Crampa, pasy strzeliły jakby były zaledwie nitkami i po paru sekundach pułkownik i jego obstawa leżeli martwi. Sloan uciekał, aż w końcu trafił na osadę mutantów na Florydzie. Przyłączył się do nich i z biegiem czasu stał się ich liderem. Nie ufa ludziom, ale nie jest bezmyślnym zabójcą. Mało kto wie jak wygląda, gdyż często chodzi w długim płaszczu z zakrytą twarzą.”

Wspólpracowaliśmy ze Sloanem już długi czas, między nami a osadą mutków Sloana panował cichy pokój. Sloan nieraz pomagał mi wyprowadzać zbiegłych niewolników z bagien. Na spotkaniu był podekscytowany – Mort, żołnierz z posterunku – pomógł mu przestroić sprzęt radiowy, tak że Sloan mógł korzystać ze swoimi ludźmi z ograniczonej łączności w promieniu kilku kilometrów. Wspomniał też, że przyjezdni robią problemy, ale z tym sobie poradzi. Ruszyłem ze spotkania do mojej kryjówki tuż pod miasteczkiem a w niej zalazłem wielką beczkę chemikaliów!? Natychmiast powiadomiłem rozjemcę a ten wyznaczył ludzi do cichego pilnowania beczki. Byliśmy pewni, że zawiera coś niedobrego i chcieliśmy dorwać jej właściciela! Ale znowu nieubłagalnie zbliżał się wiec wyborczy i musiałem wracać do miasteczka. Zgłoszeni na burmistrza i szeryfa kandydaci przedstawili swoje plany i rada miasteczka rozpoczęła debatę. Po głosowaniu okazało się, że wybory wygrał kaznodzieja Castor, a szeryfem został zwycięzca turnieju. W tym czasie przyjezdni dopuścili się ataku na osadę mutków. Atak został odparty, Sloan wziąl kilku do niewoli. Gdy udałem się na spotkanie z nim, był zdenerwowany i rozdrażniony. Wynegocjowałem uwolnienie jeńców, a Sloan ostrzegł, że miasteczku grozi niebezpieczeństwo,. Nie powiedział o co chodzi ale zażądał spotkania z nowym burmistrzem i szeryfem, a także powiedział, że dostarczy mi pewne urządzenie, które wiele wyjaśni.
W miasteczku zaczepił mnie Mort i poprosił o zezwolenie budowy anteny nadawczej na technologii posterunku – rada się zgodziła. Mort już spory czas skupywał technologiczne pozostałości i sprzęt – płacił nieźle więc towaru przybywało…
W tym czasie okazało się, rozjemca z ludźmi z Sand Snakea wywieźli beczkę aby nie zagrażała miasteczku. Załatwili ekspertyzę speca, a ten stwierdził, że to silnie toksyczny środek i może zostać użyty jako broń. Bez porozumienia z władzami miasteczka postanowili utopić to gdzieś w bagnie. Pech chciał, że wjechali z beczką na teren Sloana, a ten uznał to za kolejny akt agresji. Wysadził auto a pasażerowie ratowali się ucieczką. I znowu czekały mnie negocjacje i udało się wykupić uszkodzonego Sand Snakea. Auto ledwie dowlokło się do Freedom – uszkodzenia były bardzo poważne. W składach miasteczka udało się znaleźć części i Salem zgodził się w zamian za nie anulować dług Islanda. Harto zabrał się za naprawy i postanowili, że tuż po zrobieniu auta opuszczą Freedom. Beczka oczywiście wróciła do Freedom.
W tym czasie zaczęły napływać już doniesienia o zaginięciach. Umówiłem nowego szeryfa i burmistrza ze Sloanem i przekazałem im jego ostrzeżenie o niebezpieczeństwie. Beczka została ukryta w magazynie miasta. Szeryf mianował zastępców dla zwiększenia bezpieczeństwa. Tuż po tym panowie z Sand Snekea i rozjemca próbowali mnie przycisnąć i wycisnąć informacje o tym co się dzieje w miasteczku, ale ja przecież nie miałem zielonego pojęcia. W tym czasie jeden z zastępców szeryfa wypatrzył zamaskowanego stalkera pod miasteczkiem, po głosie poznałem Sloana i ruszyłem na spotkanie. Sloan dał mi urządzenie do wykrywania połączeń Molocha i stwierdził, że obawia się czy Mort jest tym za kogo się podaje. Urządzenie ładowało się niestety jeszcze i mogło wykonać tylko jeden skan, pełną operatywność miało zyskać za około godziny. Zeskanowałem zastępcę szeryfa i opowiedziałem mu o wszystkim, poszliśmy z tym do burmistrza, który stwierdził że tym bardziej musi się spotkać ze Sloanem. Szykowali się do wyjścia z szeryfem i wtedy znaleziono ciało zastępcy. Razem z nimi pośpiesznie opuściłem osadę ale wychodząc zauważyłem że ktoś dokonał włamania do magazynu – beczka zniknęła. Po drodze spotkaliśmy rozjemcę i ekipę z Sand Snakea, którzy też ze względów bezpieczeństwa opuścili Freedom. Burmistrz z szeryfem poszli dalej a my zdecydowaliśmy się spróbować zabezpieczyć miasteczko. Jednak było już za późno, zbliżając się do miasteczka zabaczyliśmy walczących na ulicach i wycofaliśmy się. Udaliśmy się na miejsce spotkania Sloana z władzami miasta, tam opisaliśmy sytuację i jako, że skaner już działał sprawdziliśmy wszystkich. Sloan wyjaśnił swoje podejrzenia i zaoferował pomoc w odbiciu Freedom. Ruszyliśmy razem z mutkami w kierunku miasteczka. Weszliśmy skanując każdego po kolei i zobaczyliśmy Morta jak gromadzi się w okolicach swojej anteny z niewielką grupką ludzi z miasteczka. Podeszliśmy gotowi do ataku i wtedy zobaczyliśmy beczkę z ładunkim z boku Sand Snakea.... Błysk, huk i ból więcej nie pamiętam.... A teraz daj mi odpocząć jestem bardzo słaby....


To oczywiście główne wątki tylko. Musiałbym książkę chyba napisać aby wszystko opisać. No ale liczę na inne relacje, z innego punktu widzenia itd.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez birk dnia Wto 13:41, 07 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
edziu202
PostWysłany: Śro 10:32, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 24 Lut 2009

Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Ludzi zaczęto przemieniać w cyborgi wszystko pod okiem Avatara Molocha, który miał dopilnować żeby wszystko szło po myśli Wielkiego Molocha. Cyborgi zaczęły budować coś co przypominało komputer lecz sługusy Avata przynieśli coś jeszcze ładunki wybuchowe, zdołały by wysadzić bazę mutantów i teren w okół niej. Grupa ludzi, która uważała, że mutanci to dobre bestie, lecz gdy są zagrożone to wpadają w szał walki. Ludzie pod przywództwem xXx uciekli z miasteczka lecz nie było to łatwe ponieważ w oddali widzieli dużą grupę 4 razy większą od ich grupy przesuwającą się w stronę miasteczka, więc musieli zrobić duży łuk żeby się z nimi nie spotkać. Wódz mutantów - Jack Sloan wraz ze swoimi podwładnymi, najemnikami i sojusznikami, którzy wymieszali sie w grupach ruszyli na Freedom by zakończyć wojnę raz na zawsze. Gdy zbliżali się do bazy w dwóch grupach, które miały za zadanie atak z dwóch stron w razie niebezpieczeństwa. Jack wraz ze swoją obstawą wkroczył do miasta by zawrzeć pokój lecz to co ujrzał go zaskoczyło... miasteczko było wyłożone łądunkami wybuchowymi. Jack chciał wezwać wsparcie lecz było zapóźno jego ostatnie słowa brzmiały " Nigdy nie umrę!!! " i po mieście została ruina. Mutanci, którzy dowodzili grupami Duch i Gorman (imion z Larpa nie pamiętam) wkroczyli do miasta i zaczęli szukać ocalałych po wybuchu lecz takich nie znaleźli. Najemnicy pomyśleli, że jeśli Wódz mutantów nie żyje to mają szansę zabić pozostałych, lecz nie zauważyli dziwnych plamek na ciele, które momentalnie się pojawiły po czym padli na ziemię jak gdyby ktoś wyssał im duszę. Wtedy Edo powiedział : "Wódz wiedział, że najemnicy nie są lojalni i prędzej czy później sprzeciwią się Jack' owi więc niepostrzerzenie jak przebywali w obozie mutantów kazał mi dolać do napojów krew mutanta żeby zaraźić ludzi lecz potrzebuje troche czasu żeby się rozwinąć w organiźmie, jednak nie spodziewał się ich zdrady tak szybko i krew zadziałała jak trutka". Tak zostało 4 mutantów Gorman, Duch, Edo i Ado i grupka ludzi sojuszników.
Ludzie pod przywództwem xXx osiedlili sie daleko od Freedom ale i daleko od Bazy mutantów gdzie uznali, że będzie bezpiecznie. Mutanci powrócili do swojej Bazy z myślą, że wojna zakończyła się sukcesem a zarazem porażką. Sukcesem, ponieważ Sługusy Molocha zostali pokonani, Porażką, ponieważ Wódz poległ. Najemnicy, którzy niby umarli wstali lecz zauważyli drobne zmiany na ich ciałach i wzory jednak każdego łączył jeden szczegół znak "X" na prawej dłoni i lewym policzku.


xXx - przywódca grupy ludzi która uciekła z miasta przed wybuchem (narazie nie znam bohatera)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
birk
Administrator
PostWysłany: Śro 10:46, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 24 Lut 2009

Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stowarzyszenie BH Wałcz

Ciekawe, ale Freedom oczywiście zostanie odbudowane Wink

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
edziu202
PostWysłany: Śro 10:51, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 24 Lut 2009

Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Dobra ale moge napisać też questy główne dla poszczególnych drużyn

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
birk
Administrator
PostWysłany: Śro 10:57, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 24 Lut 2009

Posty: 444
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stowarzyszenie BH Wałcz

Spokojnie dopiero po spotkaniu organizatorskim przy okazji jak przedstawię wam fabułę III edycji Wink Mamy rok na dopracowanie naszego "dziecka" i chcę to zrobić rzetelnie i bez zbędnego pośpiechu!

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
gruby13
PostWysłany: Śro 11:29, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 24 Lut 2009

Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zdbice

zapomniałeś edziu o 2 mutantach którzy zostali w bazie:) o Brenie i Iskrowniku Smile oni również przeżyli Smile a wódz na koniec powiedział dokładnie "zawsze mam to co chcę i nigdy nie zginę" Smile

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bak
PostWysłany: Śro 15:33, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 11 Cze 2009

Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Z pamiętnika montera

Ten dzień zapowiada się bardzo ciekawie, intensywnie i męcząco. Ale cóż zrobić takie życie. Najgorsze jest to że już teraz mamy co najmniej 20 stopni Celsjusza a jest dopiero 7 rano! Już od dawna czekałem na możliwość dużego zarobku, ale nigdy bym nie pomyślał ze nadarzy się ona w takiej dziurze jak Freedom.
Moja przykrywka na razie działa doskonale, jak widać dwu godzinny kurs wystarczy by zostać monterem.
Wracając do Freedom, jest to małe zacofane miasteczko gdzieś na obrzeżach Miami. O dziwo nawet mają samochód i jeden sklep... cha cha cha sklep noo a ja jestem monterem. W każdym bądź razie jestem pewny że będę w stanie zdobyć tu To. W miasteczku poznałem Coxa przyzwoity chłop na początku mu nie ufałem ale już po paru godzinach zrozumiałem że jesteśmy ulepieni z tego samego gówna. Tak czy siak nie zaufałem mu oczywiście do końca bo nawet on nie wiem o Tym. Dobrze że nikt nigdy nie przeczyta tego szajsu co tu pisze bo naprawdę pisze chujowo.


Zaczęliśmy od przeszukania terenu, niestety nie tylko nam przyszło to do głowy. Kilka razy broń prawie się przydała ale na szczęście wszyscy mieli już jakieś fanty i nikt nie chciał ich stracić. W tych stronach roi się od jaj aligatorów i tych piekielnych węży. Oczywiście musieliśmy się wbić w kilka gniazd ale na szczęście (głównie nasze) nie było w nich rodziców. Osobiście nie wiem co ludzie widzą w wężowych jajach bo smakują jak stara ryba ale cóż o gustach się nie dyskutuje. Po drodze znaleźliśmy w cholerę gratów, przedwojenni musiały mieć tu jakiś trakt bo fantów tu od groma. Sam się dziwię że Freedomianie nie wychodzą sami w te zapomniane pustkowia, jedynym zagrożeniem tu jesteś ty sam albo mordercze mutanty z którymi całkiem przyjemnie się rozmawia a jeszcze lepiej handluje, ale jak już mówiłem o gustach się nie dyskutuje.
Jak na złość nie mogę znaleźć materiałów wybuchowych. Strasznie by mi się przydały ale trudno.

Wróciliśmy z Coxem do Freedom. Wiedziałem że zarobi tu fortunę! Pierwsze transakcje zakończyły się wyśmienicie. Za latarkę i paczkę amunicji dostałem doskonały głośnik który wraz z urządzeniem do kodowania transmisji, znalezione niedaleko bazy mutantów poszły za zniżkę w sklepie, informacje oraz za kupę gambli. Później było tylko lepiej. Za głupie lusterko od lokalnej piguły dostaliśmy równowartość kilku dni dobrego jedzenia i picia. Więc jak dotąd utargu mamy więcej niż przez ostatni tydzień a dopiero południe.

Wystartowałem w arenie całkiem dobrze mi szło. Mutanta z którym walczyłem w eliminacjach rozpykałem jak chciałem, dalej też nie było źle ale chamy zmieniły bron na finałach. Ogólnie to arena była ustawiona a i tak zdobyłem 3 miejsce więc udało mi się pokrzyżować im plany. Cox też startował ale jakoś nie poszło mu z tym mutantem. Trudno. Ale teraz wiem że chłop ma jaja i wie co robić z mieczykiem, choć muszę go nauczyć jak się walczy o życie bo walczy jak dziewica z patykiem.

Po arenie idziemy do mutantów. Wszystkie graty zakopaliśmy w naszej skrytce. Nie możemy targać ze sobą takiej fortuny.

Zaraz dojdziemy do bazy mutków, jak na razie cisza i spokój. Minęliśmy patrol ludzi z wioski jak i mutantów ale łatwo im spieprzyliśmy, amatorzy.

Wizyta u tych ostro zmutowanych matołów przebiegała bardzo miło. Wiedzieli że nie jesteśmy ścierwem z wioski które handluje jakiś gównem, tylko ludźmi na poziomie z dobrymi fantami.
Urządzili się tam całkiem całkiem. Na piętrze snajper i operator rkm. Na parterze kilku najemników i graty to handlu. Za głównym budynkiem mają więzienie w którym trzymają kilku frajerów.
Mimo że od północy i wschodu opancerzeni są strasznie od południa a zwłaszcza od zachodu łatwo można do nich podejść. Jeśli nie wywiążą się z umowy to zrobimy im z Coxem mały sajgon.
Zawarliśmy z nimi umowę. Chłopaki mają ochotę na kobietę ale ich ptasie móżdżki nie pozwalają im na zorganizowanie jej. W zamian za kilka cennych fantów dostarczymy im babkę. Nie powinno być ciężko, te ułomy z wioski nawet nie zauważą jak z nią wyjdziemy. Za racje żywnościową i gnata dostaliśmy do tego skaner, w sumie nie wiem po co on nam ale jak go zobaczyłem nie potrafiłem się powstrzymać, wiedziałem ze musi się przydać do czegoś.

Wiedzieliśmy ze ktoś zabił barmana we Freedom, olaliśmy to bo chuj nam do tego. Był to błąd. Gdy wróciliśmy z powrotem do wioski okazało się że kolejne szychy nie żyją i narobił się z tego niezły gnój. Cała wioska aż huczy zapanowała anarchia i histeria. Coraz bardziej myślę że to miasteczko mnie potrzebuje, a mi włącza się patriotyzm jeśli chodzi o lokalne gamble. Lokalny zbieracz podejrzewa niejakiego Gormana najemnika u mutanów. Ale czy to był on to nie wiem. Ogólnie nie mamy czasu bliżej się przyjrzeć tej sprawie.

JAKI SKWAR. Dawno się tak nie spociłem, cała okolica jest lepka i topi się w oczach. Nawet mój przenośny zestaw do pomiarów pogodowych wysiadł jak skazówki poleciały poza skalę. Końca dnia nie widać.

Hmmm zaraz zaczyna się debata kandydatów na burmistrza i szeryfa miasteczka idę też, przecież tyle mogę dla nich zrobić.

No trudno wybrali klechę na burmistrza a tego frajera z areny na szeryfa. No nic wiele tracą ze nie wybrali montera kablówki na szefa. Very Happy Nie potrzebnie mówiłem o przywróceniu podatków no ale trudno.

Kurde siedzę i siedzę z Coxem i czekam na okazje by porwać tą pigułę ale te pedałki nie odstępują jej na krok. Chociaż się trochę opalimy, w przyszłości mniej farby kamuflującej będzie schodziło mi na ryj.
O poszła w budynki lece...


Ha to była akcja! Skoczyliśmy na nią jak szakale, straciła przytomność i ciach ja w pałatkę. Na przyszłość wiemy że do takich akcji wybiera się cele jak najmniejsze ale cóż, nie było w czym przebierać. Czekamy aż odzyska przytomność bo nie ma szans by przenieść ją taki kawał.
No wreszcie się ockneła królewna, wpierw nas wyzwała potem chciała uciec ale daleko nie doleciała. Potem grzecznie już szła. Opowieści o mutantach w tych okolicach mówiły wiele o tym co może się zdarzyć z kobietami związanymi.

Kurwa! Nie przemacaliśmy jej a miała radio i nadała do Fredom ze ją porwaliśmy, kurwa przyśpieszamy, właśnie załatwiam eskortę do bazy mutantów.

No frajerzy nas nie dogonili. Wymieniliśmy babę za towar. Mutanci zaproponowali nam etat u nich oczywiście się zgodziliśmy. Ale jeśli myślą że jesteśmy im posłuszni to grubo się mylą. Wiemy że w mieście zainteresowani się bardzo sprzętem który mamy przy sobie i w skrytce. Mimo że mamy informacje że wydali za nami list gończy wracamy do miasteczka.

Droga do skrytki poszła łatwo, do tego znaleźliśmy procesor na pewno dostaniemy za niego ładny szmal. Mało rozmawialiśmy po drodze ale czuje że Coxa też zżera niepewność co do tego listu gończego. Ale trudno idziemy.

Jesteśmy pod wioska, fanty zostawiamy i idziemy do wioski.


No to chuj jesteśmy w pace. Dobrze że zostawili mi chociaż notes mogę opisać to co się zdarzyło.
Ktoś musiał nas sprzedać frajerzy wiedzieli że idziemy. Wsadzili nas do puszki broń zarekwirowali.
Całkiem wygodne mają to więzienie, przynajmniej odpoczelismy i cos zjedlismy.

Kilka razy przyszedł do nas miejscowy zbieracz Mort. Dobiliśmy kilka targów.

Kurde nie doceniłem go. Po tym jak powiedzieliśmy mu co za sprzęt mamy, zaproponował mi bym pomógł złożyć dla niego kilka urządzeń. Zgodziłem się a po 20 min już załatwił nasze warunkowe zwolnienie z więzienia. Ma chłopak kontakty. Idzie, pewnie teraz moja kolej.

Hmmm okazało się że chłopak ma wspomagany pancerz i jakiś dziwny system do przesyłania zakodowanych danych. Ledwo te gówna połączyłem ze sobą. Dziwnie to wszystko wygladaaaaaa....


co jest kurwa jebnął nas prądem obudziłem się dopiero teraz. Ale boli mnie potylica, Cox nadal nieprzytomny.
No obudził się żyje. Cox wstał i pobiegł gdzieś. Co jest aaa zobaczył Morta, wyciąga broń. Co jest miecz zatrzymał się parę cm przed jego twarzą i upadł na ziemię. Biegnę pomóc Coxowi trzyma się za głowę...

no to ładnie ten kutas wszczepił nam jakieś gówno pod czaszkę. Jesteśmy teraz sługami Molocha mamy co prawda samowolkę ale musimy słuchać jego rozkazów i nie możemy zabić nikogo kto mu służy bez jego pozwolenia. Ja pierdole ale wtopa!.

Co by nie mówić Moloch się ładnie urządził we Freedom nie dość ze ma tu swojego awatara (Mort) to już uzbierał kilku ludzi w tym nas. Nowe „nabytki” mają zabezpieczyć jakąś beczkę bo moloch tak chce... a ja składam to gówno przesyłowe.

Muszę rozwalić to przesyłowe coś wiem że umyślnie nie mogę tego uszkodzić ale mam już pomysł. Podczas akcji przenoszenia beczki musiałem zrobić zamieszanie w tym celu zabiłem vice szeryfa. Beczkę wraz z ładunkiem wybuchowym położyliśmy pod samochodem. Jeśli się uda zniszczyć jak najwięcej z tego diabelskiego sprzętu kończę. Schowam teraz pamiętnik...

To bedzie musialo poczekać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kokos
PostWysłany: Śro 18:00, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 11 Kwi 2009

Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

Walnę coś z punktu widzenia Vasyla jak dotrę do domu bo w pracy mnie chcą zabić za Ciągłe przeglądanie forum Razz

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kokos dnia Śro 18:44, 08 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kubs1
PostWysłany: Śro 19:30, 08 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 06 Lip 2009

Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

jedna mala niescislosc - rozjemca wraz z ekipa chcieli sprzedac mutkom dziwna substancje. po dogadaniu interesu mutkom jednak puscily nerwy i wysadzily auto w powietrze. potem dziki bieg... Smile

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
McIsland
PostWysłany: Czw 8:38, 09 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 11 Kwi 2009

Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Michael Island, po tym pełnym śmierdzących spiskiem zdarzeń w dniu jego powrotu nie miał ochoty po raz kolejny włazić do Freedom, którego nigdy nie darzył sympatią, towarzyszenie ekipie Sloan'a pod granice miasta, było szczytem jego chęci do uczestnictwa w grach zespołowych, Cal, Josh, Bob i Jacob poleźli oczywiście węsząc za jakimś interesem, potem w oddali coś wizgło, błysło, hukło i zaśmierdziało. "Czas wybudować chatę i upolować aligatora" pomyślał Island odwracając się

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kokos
PostWysłany: Czw 11:38, 09 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 11 Kwi 2009

Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

Vasily Michalovic. Dziennik służby w szeregach 'Jesus Rangers'
(...) Dzień 2131
Główna komórka naszej organizacji wydelegowała w kierunku Miami jednych ze swoich najlepszych ludzi. Znalazłem się wśród nich jak i mój dobry kumpel Morgan, świeżo 'nawrócony' łowca mutantów, którego zwą Black Jack i mojego 'ojca' Castora wraz z żoną Rosario. Im przypadło przewodnictwo nad grupą...

(...) Dzień 2169
Rozbiliśmy obóz. Castor podczas podróży wyjaśnił nam (?) cel misji. Ponoć w okolicach Miami znajduje się mieścina zwana Freedom i potrzebuje ona naszej pomocy. Bez nas może wydarzyć się tam koszmar i krwawa jatka.

Dzień 2170
Sukinkoty! Nie można nawet spokojnie się wylać by zaraz nie buszowali ci w rzeczach. Nie zabrali wiele poza jedną najcenniejszą rzeczą, moją Gitarę!! Moją pamiątkę po rodzinie! Widziałem jak uciekali w stronę Freedom. Jeszcze ich dorwę. Na razie muszę się skupić na misji. Chcę aby Castor był ze mnie dumny...

(...) Dzień 2173
Dotarliśmy do Celu. Freedom, jak poinformowała nas tabliczka zbita z desek. Miasteczko nieźle prosperujące pomimo tego że wygląda jak zadupie pośród bagien Florydy. Ku mojemu zaskoczeniu zostaliśmy ciepło powitani przez niejakiego Lucien`a Celine. Przedstawił się jako tymczasowy sędzia. Castor i Morgan zagadali o możliwość wynajęcia ziemi pod sklep. Udało im się gdy sędzia usłyszał jakie Morgan oferuje ceny.

Gdy postawiłem sklep razem z Morganem i Balck Jackiem sędzia zaprosił nas na kilka partyjek pokera. Popatrzyłem na Rosario i Castora pytająco. Zgodzili się. Celine opowiadał o mieście. O tajemniczych zgonach i porwaniach, o śmierci szeryfa i burmistrza, o ogólnej niechęci do mutantów przez miejscową ludność i o planowanych wyborach na szeryfa i burmistrza oraz o walkach na arenie. Rozmowę przerwał nam jakiś wściekły facet, który mówił coś o jakimś silniku i pożarze, czy jakoś tak...

Castor postanowił że jeszcze dzisiejszego ranka pójdziemy porozmawiać z mutantami i sprawdzimy jakie są ich intencje w stosunku do ludzi. Morgan jako handlarz został w mieście by zbierać poza sporą ilością gambli informacje i plotki od ludzi odwiedzających sklep a Black Jack postanowił sprawdzić swe siły na arenie. Ja Castor i Rosario ruszyliśmy. Po drodze zostaliśmy napadnięci przez 1 mutanta, którego uspokoił człowiek o imieniu Gorman. Wyjaśnił nam że to całe zajście jest spowodowane niechęcią ludzi do mutantów i rosnącej z dnia na dzień agresji. W ramach zaufania Gorman podał nam lokalizacje osady mutantów.

Dotarliśmy. Byli świetnie zorganizowani. Dopiero po rozbrojeniu nas i sprawdzeniu naszych intencji postanowili pomówić, ale tylko z Castorem. Miałem sporo czasu by przyjrzeć się osadzie. Dwie rzeczy mnie zaskoczyły. Pierwsza to fakt że ludzie, którzy głosili otwarcie nienawiść do mutków handlują z nimi w najlepsze. Druga rzecz to widok działającego radia! Nasz sprzęt nie dawał rady. Gdy mieliśmy wychodzić zauważyłem znajomy kształt kątem oka... Moją Gitarę! Wyjaśnili mi że była im niezbędna do gamblingu bo w osadzie mają problemy z żarciem i wodą. Z żalem musiałem się z nią pożegnać, na jakiś czas. Przy wyjściu byliśmy świadkami kolejnego już podobno ataku na ich osadę. Udało nam się obejść natarcie i bocznymi ścieżkami zdążyć do Freedom na wybory.

Wybory wygrał Castor i Black Jack. Cieszyliśmy się bardzo bo byliśmy już coraz bliżej zaprowadzenia pokoju w tych rejonach. Jednak nie wszystkim te wybory się spodobały. Rosario usłyszała jak jeden z przybyłych kapłanów zbiera świtę by uderzyć na osadę mutków. Castor wysłał mnie bym ich ostrzegł. Wykorzystując powyborcze zamieszanie pobiegłem. Udało mi się. Na szczęście nie otworzyli ognia. Rozpoznali chyba znak naszej organizacji, który noszę na plecach. Dotarłem minutę przed atakiem. Gorman prosił mnie o pomoc przy obronie bazy lecz niestety musiałem odmówić. Gdyby mnie rozpoznano pozycja burmistrza i szeryfa mogłaby zostać zagrożona. Wskazali mi boczną drogę, którą do miasta nie wzbudzając podejrzeń.

Miejscowi namieszali. Przywódca mutantów Sloan wściekł się. Burmistrz umówił się z nim na spotkanie poprzez naszego sędziego. Sędzi po powrocie oznajmił, że na spotkaniu ma być również obecny szeryf. Dodał też że przybędzie pewien stalker z przesyłka. Poprosił by nie strzelać do niego. W międzyczasie wrócili poszukiwani listem gończym mieszkańcy. Pojmaliśmy ich i z Morganem odprowadziliśmy ich do Ciupy.
Wypatrzyli stalkera. Poszedłem zbadać sprawę. Wraz ze mną ruszył też sędzia. Wydawał się dość niespokojny. Chłopaki pilnujące granic Freedom trzymali przybysza na muszce. Postanowiłem zejść do niego. Wzbudzał we mnie niepokój. Z przezorności chwyciłem za zawleczkę granatu który trzymam w wewnętrznej kieszeni kamizelki. W tym momencie zza pleców wybiegł sędzia i poleciał w kierunku stalkera krzycząc żebym nie szedł za nim tylko siedział z tyłu. Chciałem mu przeszkodzić ale chłopaki pilnujące granicy strasznie się wkurzyli jak zobaczyli co się dzieje i gotów byli posłać sędziego do piachu. Starałem się ich uspokoić. Po całej tej akcji sędzia wziął mnie na bok. Był bardzo zdenerwowany. Pot kapał mu z czoła. Popatrzył mi prosto w oczy i wyjął niewielkie żółte urządzenie, którego koniec wycelował we mnie. Coś 'zapikało' kilka razy i na twarzy sędziego pojawił się uśmiech. Starł pot z czoła. Następnie dał mi to urządzenie i wyjaśnił że to 'skaner sprawdzający ludzi czy nie ma w nich molocha'. Przestrzegł by nie ufać nikomu bo zdrajcą może być każdy, zwłaszcza może być to sam burmistrz Castor. Dodał też że grozi mi śmierć...

Pokłóciłem się z Castorem. Zauważył że coś nie gra. Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że człowiek który uratował mnie ze szponów śmierci na pustyni może zdradzić nas i odrzucić ideały, które nam wpajał...

Do Morgan`s stuff zawitał Stiv. Miejscowy monter kablówki. Trochę świrnięty z niego gość i tym bardziej niż sama jego wizyta zaskoczyło mnie to że przyniósł moja Gitarę! Mówił, że pomógł mu niejaki Cox. Ugadałem się z Morganem by pozwolił im wybrać z naszego składu gambli coś cenniejszego w ramach nagrody.

Dzień mijał w napięciu. Czekaliśmy na spotkanie wodza mutantów z naszym burmistrzem i szeryfem. W międzyczasie do Morgan`s stuff wpadł sędzia po swój skaner. Zaraz po jego przyjściu do sklepu przyszedł człowiek i wypytywał mnie o zestaw do czyszczenia broni. Czułem że coś się święci bo chciał pomówić na osobności. Sędzia szeptał mi do ucha żebym nie szedł bo źle to się skończy. Nie posłuchał choć czułem podobnie. Chciałem się wykazać. Kazałem mu poczekać przy samochodzie zwanym Sand Snake. Sam schowałem nóż za pas i mały pistolet do kieszeni. Podszedłem pod samochód gotowy na jego atak. Gdy rozpoczynał mówić już dobywałem noża i wyciągałem pistolet, gdy nagle z prawej wyskoczył STIV! I rzucił się na mnie. Potem widziałem już tylko rozmazaną na czerwono twarz Rosario i Morgana...

(…) Dzień 2179
Freedom... Nie wiele z niego zostało. Ponoć znajdowałem się przy centrum eksplozji. Czy przeżyłem? Jeśli tak to jakim cudem Stiv mnie nie wykończył? A co z eksplozją? Ją też przeżyłem? Jeśli nie to jakim cudem pisze te słowa z tej zapadłej bagnistej dziury, którą zwą Freedom?

Nie znam na to odpowiedzi. 'Idźcie w pokoju...'

Vasily Michalovic. Najemnik 'Jesus Rangers'


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kokos dnia Czw 14:49, 09 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
szyna
PostWysłany: Czw 18:30, 09 Lip 2009 Powrót do góry


Dołączył: 11 Kwi 2009

Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Jeszcze raz dziękuje, że się zatrzymałeś stary... Nie widziałem dawno kuriera Sand Runnersów tak daleko na południe od Detroit. Troche lepiej sie już czuje ręka mniej piecze, a i kolano przestało boleć... Cholerne głupki z bagien, mówię ci miałem szczęscie, potrafili zkręcić bombę z granatu i beczki syfu tylko źle wyliczyli kierunek rozrzutu hehe.... khee kee hrrrr... coś mnie w gardle gryzie nawdychałem sie oparów tego syfu z beczki. Daj łyka tego paliwka co masz w manierce to ci opowiem...
No więc poranek nie wskazywal ani troche, że wieczorem bedę piechotą z pogruchotanym kolanem i spalonym ubraniem stał na skraju cholernych bagien czekając aż sie ktoś łaskawie zatrzyma i zamiast mnie zastrzelić zabierze ze sobą... Zbliżaliśmy się do osady Islanda zgodnie z planem gdy na droge wyszedł facet w dziwnym stroju, coś jakby wielkie śpiochy w moro... Łamaną angielszczyzną z ruskim akcentem pytał sie o droge do Freedom. Okazało sie ze to jakiś zakręcony ruski cpun-chemik ostatecznie zabraliśmy go na pokład zeby podwieźć do miasteczka jak tylko Island i ja rozliczymy się za kurs. Przedzierając się przez okropny gąszcz i bagna dotarliśmy do pagórka na który wylazł jakiś doktorek z granatem. Już myslałem, że bedzie w nas walił, a koleś ze ma granat na gambling i za podwózke do miasta oraz jakieś fanty nam go opchnie.... Po chwili gnaliśmy z doktorkiem na pokładzie do dmu łowcy aligatorów. Tylko że domu nie było, został ślad po dużym ognisku i oczywiście brak obiecanego silnika. Zaczeliśmy sie sprzeczać z Islandem gdy z krzaków wyszedł jakiś zamaskowany kolo i zaczął coś bełkotać, że ma dla nas propozycję. Wiesz stary ci bagniarze są dziwni, pierwszy raz cię facet widzi i proponuje żebys załatwił mechanika któey pojawi sie w miescie bo on też jest monterem i broni interesu czy cos w ten deseń... Dostał śrutem w plecy i odszedł do jakiegoś bagiennego nieba. Harto chciał jeszcze załatwić ruska-chemika-ćpuna bo ten czymś go zdenerwoawał ale skończyło się na sprzeczce. Island wymyslił, żebyśmy pojechali do Freedom zgłośić spalenie chaty i dowiedzieć sie co się mogło stac. Tak też zrobiliśmy. W tym całym pieprzonym Freedom okazało sie że wszyscy rozpieli kaftanik, kopneli w kalendarz itd... został tylko jakis murzyn z babskim iminiem przedwojennej piosenkarki i mianował się wójtem czy sołtysem tej kupy desek na bagnach. Zero szeryfa, sędziego nic, zamiast tego rozjemca z gildii rozjemców, jakiś kaznodzieja i żołnierz z posterunku w pancerzu wspomaganym. Oczywiście nikt nic nie wiedział i nie umiał pomóc, dałem Islandowi czas do wieczora żeby załatwił gamble (jaki byłem głupi stary trza było brać co dawał wójt za fatyge i spierdalać z tego zadupia).
Gdy czekaliśmy z Harto i Bobem w knajpie wójt zaprosił nas do stolika na poczęstunek (wiadomo że chciał wybadać kim jesteśmy itd), nakarmili nas jakimś żółtym badziewiem i dali do picia wode smierdzącą błotem, pomijając to całkiem dobrze sie gadało. Potem był turniej na arenie nic ciekawego, do naszych wyscigów się to nie umywa. Ci we Freedom sciągneli schwytanego mutka którego grzmocili pałkami...
Po turnieju wójt zaproponował, wyprawę handlową do osady mutków (ciekawe swoją drogą, wszyscy krzyczą nie chcemy w mieście mutków ale handlować to zasuwają) nam to pasowało bo moze pokręceni bedą wiedzieć coś o spalonej chacie islanda i o zaginionym silniku. Gówno sie dowiedzieliśmy tylko tyle ze w osadzie mutków większy ruch niż w pierdolonym miasteczku, a i zamiast dobrego gamblingu musieliśmy wykupić rozjemce bo po nieudanym ataku na twierdze mutków zamiatał u nich podłogi.
Popołudnie w dusznym Freedom też nie było nudne, wójt znalazł beczke w krzakach(cholerna, pierdolona, w dupę kopana beczka) i zrobiło sie zamieszanie. Gówno w beczce podobno jakieś straszne i trzeba je wywieźć bo wróg chce piękne miasteczko rozpierdolic. Oczywiście wójt i rozjemca przylecieli do nas... Za odpowiednią ilość gambli sie zgodziłem, jak z podziemi wyrósł rusek-chemik-ćpun i zaoferował pomc w zbadaniu i zabezpieczeniu gówna z beczki. A wczesniej, bym zapomniał chłopie, był cyrk zwany wyborami wybrali księżula na burmistrza i osiłka co obił najmocniej mutka na szeryfa( nic to nie zmieniło bo i tak biegali ze wszystkim do wójta ).
No do rzeczy wiec jedziemy Sand Snakem z tą beczką z nami rozjemca i chemik, szeryf z ekipą za nami... Po drodze okazało sie ,że Jackob Blackraven to równy chłop mimo że rozjemca. Chemik sprawdził beczke stwierdził, że to wysoce coś tam i coś tam jeszcze substancja stosowana do czegoś tam bardzo chemicznego i wogóle. Czyli droga rzecz. Szeryfowi obijanie kijem na arenie szło lepiej niż myslenie wiec za bardzo nie wiedział co zrobić z tym problemem, z wielką ulgą przyjał wiadomość, że rozjemca i ekipa z Sand Snake zabezpieczą beczkę. Jak najemnicy i szeryf się zmyli to my pognaliśmy sprzedać mutką beczke z syfem. Rozjemca i Bob poszli do twierdzy sie dogadać, ja i Harto zostaliśmy przy aucie z beczką. Mineło nas jakieś komando uzbrojonych po zęby mutków i ludzi, ale to nie nasza sprawa. Wszystko było dogadane ale mutkom pusciły nerwy albo coś i wysłali najemników z grantem na nas... Całe szczęscie lebiega jeden tak rzucił ze uszkodziło tylko samochód, a my pod ogniem zapieprzaliśmy do Freedom.
W miasteczku panowało jakieś dziwne napięcie wszyscy patrzyli na siebie wilkiem, nowy szeryf i burmistrz próbowali jakoś uspokoić sytuacje ale słabo im to szło. Chcieliśmy z rozjemcą sie zbroić i odbijać Sand Snake'a ale wójt wymyslił, żeby pójść bez broni do Sloana i pokojowo odzyskać fure( strasznie układny z niego facet i co ciekawe bez wójta walą do ciebie granatami, a z wójtem to jescze cię popchną jak nie możesz zapalic). No więc poszliśmy bez broni ( Rozjemca i Harto schowali pistolety w gatki) i dostaliśmy samochd. Po powrocie do wiochy okazało sie, że Snake wymaga dłuższej opieki Harto. Mechanik wziął się do roboty, a my do obczajenia co się dzięje w miasteczku. Przycisneliśmy nawet w krzakach wójta, ale ten nic ciekawego nam nie powiedzał. Zajeliśmy pozycje na posterunku za miastem pilnując tyłków sobie nawzajem. Z krzaków wyszedł na nas jakiś zamaskowany sztalkier, a szeryf zamiast go zdjać poleciał po wójta... Wójt pod krzakiem coś tam z tajemniczym kolesiem powymiali i tamten zniknął. Wójt poleciał do miasteczka prawie gubiąc sandały. Stwierdziliśmy, że jak tylko samochd bedzie gotowy to wypieprzamy z miasteczka i rozjemnca z nami. Jednak przy samochodzie dopadł nas oczywiscie wójt mamrocząy coś o zagładzie miasteczka i niebezpieczeńswie.
Dziwne spojrzenia mieszkańców i przyjezdnych odprowadziły nas do bramy miasta. Zobaczyliśmy z daleka już walki na ulicach i trupy padające w bagno. I znowu bieg drogą, tylko teraz w przeciwnym kierunku, po drodze wójt wyjasniał oco w tym wszystkich chodzi, awatar molocha, wykrywacz awatara molocha, mutki, pomoc mutkow itd... Sloan z mutkami i najemnikami czekali już przy przesmyku gdzie rozwalili nam samochód, przeskanowaliśmy sie nawzajem i ruszylismy z odsieczą słąwnemu miastu Freedom( pies je trącał) Mutki wpadli do miasta piorąc mieczami dookoła część została przy bramie z nimi Island, ja ,Harto, Bob i rozjemca weszliśmy do miasta co by samochód zabrać i w długą.
Przebijam się przez tłum mutków i ludzi bo z przodu przy samochodzie jakieś zamieszanie... wójt krzyczy koleś w zbroi krzyczy, wódz mutków warczy... nagle jak nie walnie pod samochodem błysk dym i chlapneło płynem dookoła. Ja dostałem w kolano zdezakiem i opryskało mnie pomyjami z tej cholernej beczki, część mutków zgineła i wójt strasznie oberwał. Całe szczęście, poprzemieniani w sługusy molocha albo przez głupote albo resztakami własnej woli tak umieścili granat na beczce że siła wybuchu przewróciła i zniszczyłą samochod, a zawartość beczki trysnełą w duzej mierze na detonujących ładunek siedzących na pagórku obok.
Mówię ci chłopie potem to był tylko wrzask, bieganie, gaszenie ognia, ja zgarnąłem pare cennych gambli i zwiałem w dzunglę. Nie wiem co sie stało z Harto, Bobem czy rozjemncą. Tak tak jak ktoś ci zaproponuje kurs do miasteczka Freedom to sie dobrze zastanów mówi ci to Call Salem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.neurwalcz.fora.pl Strona Główna -> Neuro / NEURO edycja II 3-5 Lipiec Wałcz Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare